claudia12345
Newbie
Wiadomości: 4
|
|
« : Marca 04, 2014, 05:05:40 » |
|
Szanowna Pani Profesor, piszę do Pani w sprawie mojej prawie 2-letniej córeczki (23 miesiące). Na początku opiszę jej aktualną sytuacje a w dalszej części wyłuszczę problem, dla którego piszę.
Kilka miesięcy po urodzeniu stwierdzono u córki duże problemy z napięciem mięśniowym i asymetrię (co za tym idzie duże opóźnienie rozwoju ruchowego, późna nauka chodzenia itp, poza tym napięcie w obrębie buzi jest trochę widoczne do tej pory). Gdy córka miała 14 miesięcy zdiagnozowano u niej w Synapsisie autyzm dziecięcy.
Od razu zaznaczę, bo wiem, że to istotne – nie mamy w domu telewizora i córka nigdy nie była narażona na jego wpływ, ale uwielbia słuchać muzyki i bardzo się przy niej wycisza, dlatego przez wiele miesięcy wiele razy w ciągu dnia puszczaliśmy jej płyty z muzyką klasyczną lub dziecięcą.
Po otrzymaniu diagnozy zostaliśmy zachęceni do poddania córki pewnej terapii, która niewątpliwie może zostać nazwana terapią podążania za dzieckiem. Terapię stosowaliśmy przez ponad pięć miesięcy (spotkania z terapeutą 1-2x w tygodniu i zalecenia do domu). Oprócz zaleceń owej terapii, nieustannie starałam się nawiązać z córką kontakt poprzez wspólne zabawy, czytanie dziesiątek bajek np. Brzechwy dziennie i śpiewanie piosenek (córka to uwielbiała i stopniowo zaczęła łapać lepszy kontakt wzrokowy). Po pewnym czasie dziecko zaczęło dopowiadać ostatnie sylaby w znanych sobie bajkach, lub „dośpiewywać” w piosenkach. Zaczęła pokazywać odpowiednie gesty w trakcie piosenek ruchowych, nauczyła się artykułować wszystkie samogłoski oraz odpowiadać, jak robią różne zwierzątka. Jednak terapia podążania po pewnym czasie wydała nam się mało skuteczna. Miałam wrażenie, że większość osiągnięć w zakresie kontaktu wzrokowego i komunikacji wynika z mojej pracy z dzieckiem w domu, a terapia nie przynosi żadnych efektów. Ponadto córka zaczęła bardzo nerwowo reagować na dojazdy na terapię, ogólnie – pojawiło się sporo różnorakich niepokojących zachowań. Postanowiliśmy przejść na terapię metodą krakowską, gdyż słyszałam i czytałam o niej wiele dobrego. Przede wszystkim popsuliśmy grające zabawki, odtwarzacz cd schowaliśmy na pawlacz, laptopa włączamy tylko gdy dziecko śpi. Od ok 2,5 miesiąca spotykamy się 1x tyg z terapeutką met. Krakowskiej. W domu ćwiczymy z książeczkami „Słucham i uczę się mówić. Córka już bezbłędnie czyta wszystkie samogłoski (również te potrójne np. O O O), myślę że mogę powiedzieć, że opanowała już całą pierwszą i drugą książeczkę (chociaż wyrażenia typu „hop hop” są dla niej za trudne do wyartykułowania i mówi tak jak potrafi, np. „o o”). Z trzeciej książeczki czyta spontanicznie <10 sylab, ale idzie jej coraz lepiej i chętnie uczy się dalej. Oprócz książeczek, dzięki doskonałej pani terapeutce, poznaliśmy wiele zabaw m.in. lewopółkulowych. Córeczka bezbłędnie dobiera w pary, dokonuje syntezy obrazków podzielonych na pół, trochę gorzej idą jej sekwencje ale myślę że to kwestia czasu. Coraz lepiej bawi się „na niby” - daje jeść, pić, myje, czesze, chodzi figurkami zwierzątek itp. Wszelkie zadania dot. analizy słuchowej są dla córki bardzo proste (pani terapeutka twierdzi, że wszelakie zadania słuchowe są jej najmocniejszą stroną). Co najważniejsze, dziecko zaczęło nazywać spontanicznie wiele rzeczy w otoczeniu np. drzwi, banany, wiaderko, słońce, światło, kanapa (dużo rzeczowników z otoczenia). Świetnie rozumie polecenia, pokazuje palcem na prośbę lecz również spontanicznie chcąc się pochwalić lub podzielić tym co ją interesuje. Umie odpowiadać TAK na pytania (np. Chcesz pić? Ta/Ka (czyli jej wersja słowa Tak), dzięki czemu coraz lepiej się z nią dogadujemy. Ogólnie jest już nie do poznania, gdyby porównać z tym co prawie rok temu przedstawiała w Synapsisie.
Jednak – i tu zaczyna się prawdziwy powód dla którego piszę – córka naprawdę fatalnie reaguje na konieczność wykonywania zadań. U pani terapeutki to istny horror, utrzymanie jej przez godzinę przy biurku to wyzwanie dla moich sił fizycznych (bo muszę ją trzymać na siłę) i słuchu (krzyczy niemiłosiernie większość czasu, chyba że zabawa jest słuchowa). W domu jest tak samo – już sam widok koszyczków do segregowania przedmiotów itp. wywołuje u córki atak prawie histerii. Jedyne co polubiła (choć z początku też było cięzko) to układanki do syntezy wzrokowej i dobieranie różnych obrazków/przedmiotów w pary, oraz jak wspomniałam książeczki „Słucham i uczę...”. Poza tym jednak WSZYSTKIE zadania, zwłaszcza te całkiem nowe, które ma zrobić dopiero pierwszy raz, wywołują u córki najgorsze reakcje. Płacz i krzyki są nie do wytrzymania. Co ciekawe, nie chodzi o to, że córka nie chce robić zadań, bo nie potrafi/nie rozumie, ponieważ często kiedy już się zmusi ją do pracy (np. włoży jej do ręki dany rekwizyt itp.) to okazuje się że potrafi wykonać zadanie, od początku do końca robi wszystko dobrze (jednak cały czas robiąc – płacze).
Nie wiem czy powodem zachowań córki jest terapia podążania, do której przyzwyczailiśmy ją przez kilka miesięcy, czy też jest jakaś inna przyczyna. Ale postanowiłam napisać o moim problemie tu na forum, ponieważ liczę przede wszystkim na radę Pani Profesor, a może któraś z mam na forum zmagała się z podobnym problemem? Nie wiem, czy po prostu powinnam czekać i stany nerwowe córki same miną, czy może coś robię źle? Rodzina mówi, że córka jest jeszcze mała i niepotrzebnie na siłę zmuszam ją do robienia czegoś czego nie chce (ale tej wersji za bardzo nie kupuję, choć serce mi się kraja, gdy patrzę, jak córka się męczy).
Na koniec – z góry dziękuję za pomoc, a przede wszystkim dziękuję Pani Profesor za terapię krakowską. Dziękuję za trudne lecz naprawdę skuteczne zalecenia, dziękuję za to że moja córka coraz częściej mówi Mama i Tata. Dziękuję że zaczęła czytać i że przynosi jej to tak wiele radości. Dziękuję, że mam realne podstawy wierzyć że moje chore dziecko nauczy się kiedyś mówić. Serdecznie pozdrawiam!
|