Cześć Dziewczyny!
Może ktoś z Was czytał mój wpis z 10 lutego 2013 (
http://www.konferencje-logopedyczne.pl/forum/index.php?topic=1491.msg3052#msg3052). Rok temu zaczynałam terapię mojego synka, który dostał diagnozę autyzm dziecięcy mając 2 lata i 7 miesięcy. Nie wspominam tego okresu miło. Po pierwszej fazie zaprzeczania, że to na pewno nie autyzm, bo przecież się przytula i patrzy i ... (tu miałam mnóstwo argumentów) wpadłam w stan żałoby. Myślałam, że straciłam syna, że nigdy z nim nie porozmawiam, nie poznam Go, będzie tylko sam dla siebie. Potem znalazłam światełko w tunelu, metoda krakowska i przykład Jasia z książki „Wczesna diagnoza i terapia zaburzeń autystycznych”. Bałam się tych wszystkich wymagań, że nie może być TV, że nie można korzystać z innych metod, że trzeba samemu w domu pracować. Postanowiliśmy z mężem dać tej metodzie pół roku. Jak się nie uda to spróbujemy czegoś innego.
Między czasem miałam stany załamania i czułam STRES 24 godziny na dobę. Czułam się przeciążona, byłam zła, że w tej metodzie nie można korzystać z pomocy innych tylko samemu trzeba pracować. Przygniatała mnie myśl, że jestem odpowiedzialna za przyszłość mojego dziecka. Każdy rodzic jest, ale nie jest to kwestia być albo nie być. Przecież jak ja nie dam rady, to Adaś nie będzie miał problemów małżeńskich, albo gorzej mu będzie szło w szkole, tylko jak ja zawiodę to On będzie niepełnosprawny do końca życia. Było to dla mnie takim ciężarem, że kiedyś pomyślałam (wstyd się przyznać), że lepiej żeby był chory na coś nieuleczalnego, wtedy nie byłoby to zależne ode mnie. Prócz tego czułam permanentny brak czasu. Wciąż wiedziałam za mało, robiłam za mało. Wyrzucałam sobie, ze tak późno zauważyłam chorobę, że teraz Adaś już nie ma takich szans jak młodsze dzieci. Jednak jedno zdanie, które napisała do mnie profesor Cieszyńska, dawało mi nadzieję. Napisała: „Adaś jest mały, można jeszcze zrobić wszystko, ale trzeba żelaznej konsekwencji. Wiem, że to się udaje.” Czytałam to zdanie chyba ze sto razy, sprawdzając czy dobrze pamiętam „można jeszcze zrobić WSZYSTKO”, skoro Pani profesor tak napisała, to znaczy, że można.
Najciężej mi było jak Adaś zatrzymywał się na jakimś etapie i ciężko było pójść dalej. Tak było np. jak uczył się pokazywać gdzie mama, tata albo jak uczył się podawać to o co Go proszę. Jak można ćwiczyć długie tygodnie, codziennie (z dzieckiem prawie 3 letnim) ćwiczenie, z którym nie miałoby żadnego problemu roczne dziecko? Często myślałam, że to mur nie do przeskoczenia, jednak przychodził ten dzień, że Adaś w końcu załapał i dalej szliśmy tą drogą pełną przeszkód, ale do przodu.
Z czasem Adaś zaczął wymawiać pierwsze słowa, czytać (co dodało mu pewności siebie), rozumieć i co mnie najbardziej cieszyło, zachowywać się powoli jak zdrowe (co prawda może roczne ale zdrowe) dziecko. Wciąż walczyliśmy jednak z samostymulacją i lękami. Niektóre odchodziły, niektóre się osłabiały a czasem przychodziły nowe.
W ten piątek byliśmy na wtórnym teście po roku terapii. Pani Marta Korendo powiedziała, że to nie ten chłopczyk, co był u Niej rok temu. Musimy jeszcze pracować ale za 3 lata pójdzie do szkoły ze zdrowymi dziećmi i w dodatku będzie lepiej przygotowany od nich
Ocenienie postępów Adasia było dla mnie stresem większym niż jakiekolwiek doświadczenie w moim życiu. Ja kompletnie nie potrafiłam obiektywnie tego zobaczyć. Przez te miesiące miałam na przemian stany euforii (jaki wspaniały jest mój synek i chyba jest już zdrowy) i stany depresji (On nigdy nie będzie jak inni, podstawowych rzeczy nie potrafi). Zauważyłam, że często nie miało to nic wspólnego z tym w jakim etapie rozwoju był Adaś. Ja to nazywałam „psychozą” i chyba tak było. Teraz mam słowa Pani Marty Korendo – wielkiego autorytetu, który mówi - jest super
Był taki czas, że (po pierwszej fascynacji i sile z nadziei) czytanie historii Jasia mnie przygnębiało. Adaś nie robił tak szybkich postępów. Teraz sobie myślę i co z tego? Najważniejsze, że szliśmy do przodu. Na początku bardzo powoli, nie raz wydawało się, że stoimy w miejscu (choć pewnie w mózgu i tak zachodziły zmiany, dzięki codziennym ćwiczeniom). Później im więcej Adaś umiał, tym szybciej się uczył nowych rzeczy, choć i wtedy od czasu do czasu stawały przed nami mury wydawałoby się nie do przebicia. Teraz mimo, że mamy jeszcze nad czym pracować, to te ćwiczenia wyglądają już zupełnie inaczej. Adaś mówi, kłóci się co będzie ćwiczył, czy sekwencje czy „lewopółkulowe”. Sam czyta polecenia. Można mu już wytłumaczyć na czym polega zadanie. Podpowiedzieć ustnie. To nie jest już „męczarnia”.
Przetrwałam ten rok, ale nie sama. Po 3 miesiącach stwierdziłam, że nie dam rady dłużej bez terapeutki i zaczęliśmy dojeżdżać co tydzień do Warszawy do naszej kochanej „Ani”. To zdjęło ze mnie trochę ciężaru odpowiedzialności. Po kolejnych 3 miesiącach zaczęłam rozglądać się i szukać pomocy przy codziennych ćwiczeniach. Nie ma co się oszukiwać, pomoc jest potrzebna.
Fajnie, że jesteście i jestem pewna, że rozumiecie, bo tylko ten kto tego doświadczył może to zrozumieć.
Pozdrawiam gorąco,
Ola